Dzień później pojechaliśmy pociągiem do miejscowości Madgaon, wysiedliśmy nieco wcześniej- w Thivim, chcieliśmy bowiem dotrzeć do plaż na północy Goa. Wraz z poznanymi Anglikami, wzięliśmy wspólnie taksę do wioski Vagator, gdzie wynajęliśmy sobie z Misią bambusową chatkę za 300RS dziennie! W środku było duuże łóżko z rozpiętą moskitierą, wiatrak i lustro. Kilka kroków dzieliło nas od 3 restauracji. I co najważniejsze- byliśmy nad samym Morzem Arabskim!
Przez kolejne dni luzowaliśmy się w nadmorskim klimacie. Wypożyczyliśmy motor (200RS dziennie, prawo jazdy zbędne) i śmigaliśmy po okolicznych miasteczkach. Jednoślady to zdecydowanie najprzyjemniejszy i najskuteczniejszy sposób poruszania się po okolicy. Co ciekawe, do niektórych miejscowości jedzie się tzw. Highway (czyli nieco szerszą niż zwykle drogą), i w takich przypadkach obowiązkowy jest kask. Ale tylko dla kierowcy- Misia już nie musiała go nosić
W odległym o 30km Old Goa można odwiedzić portugalskie osady i kościoły zbudowane w XVI wieku. W okolicy, siłą rzeczy, mieszka sporo katolików, co w porównaniu z dominującym wszędzie hinduizmem wypada ciekawie. W Starym Goa na uwagę zasługują 3 kościoły- Św. Franciszka z Asyżu i stojącej rzut beretem od niego Kaplicy Św. Katarzyny. Trzecia wypasiona miejscówka to Bazylika Bom Jesus, leżąca 300m od pozostałych. Tą barokową świątynię zbudowali jezuici pod koniec XVI wieku, w środku znajdziecie m.in. grób Franciszka Ksawerego, który gorliwie nawracał lokalsów na fajniejszą, jego zdaniem, wiarę.
Spacerowaliśmy później po ruinach kilku innych kościołów, część z nich ogrodzono płotami, do innych można było dostać się bez problemu- wyglądało na to, że katolicyzm jest w tej okolicy w dość dużej defensywie.
Osiadły w latach 90tych na mieliznie, rosyjski statek.
Goa jest zupełnie inna niż pozostałe części Indii- sporo tu ludzi z różnych stron świata, niektórzy wędrowcy spędzają w tych okolicach po kilka miesięcy, balując i relaksując się na plażach. W północnej części wybrzeża sporo jest ofert lekcji jogi i medytacji, choć dalekie są one od ?tych prawdziwych?, szczególnie jeśli spojrzy się na ich cenę (która jest europejska). Nie ładowaliśmy się więc w tego typu miejsca- chcieliśmy poznać tą mniej turystyczną wersję okolicy. Poszliśmy też na cotygodniowy bazar w Anjuna (miejscowość na południe od Vagator), gdzie udało się nam kupić fajowe pamiątki i ozdoby. Wykorzystaliśmy też szeroki zestaw technik negocjacyjnych, których nauczyliśmy się do tej pory. Podstawowe zasady to oczywiście: nigdy nie kupuj na pierwszym napotkanym stoisku; bądź ZAWSZE gotowy, żeby odejść (albo przynajmniej okazuj to sprzedawcy). Zdarzyło nam się nawet kupić herbatę po zawyżonej cenie, a gdy wróciliśmy po kilku minutach do sprzedawcy z żądaniem obniżenia ceny, otrzymaliśmy 2 razy więcej herbaty, nic nie dopłacając. Szacun handlarzy i kupujących jest więc obustronny
You can leave a response, or trackback from your own site.