Na pierwszy ogień wzięliśmy Meczet Jama Masjid. To największy meczet w Indiach, zdolny pomieścić do 25 tysięcy zwolenników Muhammada. Po drodze do wejścia mijaliśmy wielu sprzedawców, drobnych handlarzy, sporo bezdomnych rodzin i osób, które są pozbawione dosłownie wszystkiego, co w Europie uznaje się za atrybut i podstawę szczęścia i dobrobytu. Gdy minęliśmy kolesia, od kolan po szyję opatulonego gipsem, coś we mnie drgnęło. Człowiek stuprocentowo zależny od dobrej woli innych, sam na pewno nie był w stanie zdobyć jedzenia. Jedyne, na czym się skupiał, to rytmiczne wypowiadanie: ?wAllah, wAllah, wAllah??. Gdzie jest granica ?bycia człowiekiem?? Jaka jest definicja człowieczeństwa? Czy gość, który nigdy nie będzie mógł się ruszyć z miejsca, który nie powie nic więcej niż jedno, wyzwalające dla niego słowo, żyje ?po ludzku?? Kim my, kurde, jesteśmy?
Idziemy dalej, mijamy całe rodziny mieszkające na chodnikach. Kilkuletnie dzieci podbiegają do nas i proszą o wspólne zdjęcie. Nie dla pieniędzy, po prostu- żeby nas przywitać, pobyć z nami chwilę, uśmiechnąć się. Gdy spojrzeć na twarze tych rodzin, widać po prostu szczęście. Nie mając nic, a mają więcej niż większość z osób, które codziennie w Europie mijamy na ulicy.
Obserwowanie ludzi stało się odtąd jednym z naszych ulubionych zajęć. Indie oferują każdy z możliwych widoków: od ludzi żebrzących (czasem narzucających się), często okaleczonych, przez chorych (widzieliśmy trędowatego), lub ledwo żywych. Są też ludzie spokojni, uśmiechnięci, nie posiadający grosza przy duszy, ale wyraźnie szczęśliwi. Są też ci, którym bardziej się powiodło- bardziej zamożni, których stać na większe wypasy. Wszyscy ci ludzie bardzo różnią się między sobą, szczególnie jeśli zwracać uwagę również na religię, którą wyznają. A jednocześnie- zacząłem sobie myśleć o tym, co ich (i nas) łączy.
Tak. Indie to przede wszystkim ludzie. Nieprawdopodobnie różni, różnorodni ludzie.
Nazajutrz zjedliśmy śniadanie na Main Bazar (ulica przy której był nasz Hotel, 180RS za dwie osoby, czyli jakieś 12 pln) i o umówionej godzinie spotkaliśmy się z naszym kierowcą. Podjechaliśmy znów pod meczet Jama Masjid, który widzieliśmy dzień wcześniej- chcieliśmy się mu przyjrzeć w świetle dnia. Parking dla taksówek był jakieś 200 metrów od głównego wejścia, więc urządziliśmy sobie mały spacerek. Po drodze zagadali do nas rikszarze, oferując podwiezienie do wejścia. Chcieliśmy się wycwanić, i powiedzieliśmy wprost, że przejdziemy się pieszo. Rikszarz nie poddawał się : ?Sir, walking there impossible, take rickshaw!?. W duchu zaśmialiśmy się tylko- wiemy przecież, że walking jest possible bo wczoraj sobie tam spokojnie doszliśmy. Po 5 minutach? byliśmy na miejscu J Przy okazji dopisaliśmy do możliwego repertuaru zachowań sprzedawców argument typu: ?cokolwiek robisz, niemożliwe jest żebyś osiągnął to, co chcesz. Żeby to osiągnąć, musisz kupić to, co ja tutaj mam?. Kreatywność sprzedawców w Indiach nie zna granic. Szacun za to należy się im wszystkim!
Gdy zachwycałem się panoramą okolicy, Misia weszła do środka meczetu (tego, który może pomieścić 25.000 osób!). przyglądałem się też jak działa tutejszy ?security check? który chwilę wcześniej przeszliśmy. Stojąca w bramie wejściowej, zbita z 4 dech rama miała na górze coś, co wyglądało jak urządzenie elektryczne. Miało mały wyświetlacz i dwie lampki- czerwoną i zieloną. Lampki migały na zmianę, częściej świeciła się ta czerwona. Obok siedzieli uzbrojeni żołnierze i patrzyli jak większość odwiedzających meczet, spokojnie przechodzi obok drewnianej ramy- dokładnie między żołnierzami a misternie zaprojektowanym systemem wykrywania bóg-wie-czego.
Podeszła do mnie dziewczynka z jeszcze mniejszą dziewczynką na ręku. Gestami pokazywała, że zbiera kasę na jedzenie. Nieopodal siedziała jej mama, z kilkorgiem dzieci. Obok siedziała rodzina, spędzając czas razem. Parę osób robiło zdjęcia telefonami komórkowymi. W pewnym momencie stałem się też osobą fotografowaną, ktoś podszedł i poprosił o wspólną fotkę. Za chwilę próśb było więcej. Już wtedy zrozumieliśmy, że często będziemy zmieniać się rolami z lokalsami- dla nich też jesteśmy atrakcją, fajnie mieć fotkę z turystą
You can leave a response, or trackback from your own site.