Misia po powrocie z meczetu, stwierdziła że był on całkiem spoko, ale nie powalił jej na kolana. Meczet Omajadów w Damaszku ? zapierał dech w piersiach, a ten był po prostu wielki. Chwilę później poszliśmy do stojącego naprzeciw, wielkiego Czerwonego Fortu. W Indiach, w obiektach wpisanych na listę Unesco, istnieje jawny system sprzedaży wejściówek po okazyjnej cenie- dla przyjezdnych ceny są 20-30 razy wyższe niż dla lokalsów. Próbowałem więc zagadać po angielsku, że jestem obywatelem Indii, ale z jakiegoś powodu sprzedawca biletów mi nie uwierzył. Zamiast 20 RS musieliśmy więc zapłacić 250RS (ok. 17pln) za osobę.
Fort robi robotę. Pozwala wyobrazić sobie, jak wyglądały Indie przedkolonialne (zbudowano go w XVII w.) oraz dotknąć tego, jak mogła wyglądać obecność Brytyjczyków w tym kraju. W czasach kolonialnych fort pełnił rolę garnizonu dla wojsk brytyjskich, a ściany fortu były pokryte pięknym białym marmurem, który zdarto i wysłano do Europy na sprzedaż. Na szczęście, marmur marnie się sprzedawał. Podobno tylko dzięki temu, losu Czerwonego Fortu nie podzielił Taj Mahal! Przy całym szacunku dla faktu, ilu naszych Rodaków i Rodaczek pracuje w UK, pozwoliłem sobie na chwilę niechęci do poddanych Królowej Brytyjskiej. Grrr!!
Wewnątrz fortu jest co oglądać- choć pozbawione wyposażenia, sale i budynki stojące wewnątrz, robią duże wrażenie- można oglądać sale audiencji prywatnych i publicznych, łaźnie, perłowy meczet i prywatny pałac władców- wszystko misternie rzeźbione w piaskowcu, utrzymane bardzo dobrze, biorąc pod uwagę zawieruchy jakie przetaczały się przez to miejsce. Na jednym z pięter znajduje się też War Memorial- dość zakurzone i oldskulowe miejsce, pokazujące uzbrojenie wojsk indyjskich na przestrzeni lat. Jego zwiedzenie dla osób, których temat mniej ciekawi zajmuje jakieś 5 minut.
Kolejne miejsce które odwiedziliśmy do Gandhi Smirti- powstałe w miejscu gdzie zastrzelono Mahatmę Gandiego. Zatopiliśmy się w muzeum, które prezentuje kilka tysięcy fotografii z życia Gandiego i opisuje jego biografię. Lonely Planet chyba trochę przesadziło pisząc, że jest tam tylko kilka zdjęć i wspomnień Gandiego ? żeby porządnie zwiedzić to muzeum potrzeba by spokojnie 3 godzin! Dla osób mniej wtajemniczonych Gandhi to ojciec Indii niepodległych, to dzięki niemu Indie nie są już od nikogo zależne. Jego główną ideą było dokonanie tego bez aktów agresji, głównie za pomocą biernego oporu. Jak napisał w swej biografii: ?Czy jest jakaś różnica dla pomordowanych, sierot i bezdomnych gdy szalona destrukcja bywa ukrywana pod nazwą totalitaryzmu czy świętym imieniem wolności i demokracji?, Zasada oko za oko uczyniłaby wkrótce cały świat ślepym, Jest wiele powodów, dla których jestem przygotowany na śmierć, ale nie ma żadnego, dla którego gotów byłbym zabić.? Krew czasem płynęła strumieniami ? głównie z rąk brytyjskich. A Gandhi wciąż miał w głowie wizję kraju, w którym wszyscy są równi, nie ma podziału na kasty, wyznawcy różnych religii szanują się nawzajem.
Misia z muzeum wyszła nieco wcześniej ode mnie, a gdy do niej dołączyłem, była już otoczona przez wycieczkę szkolną, dla której stałą się atrakcją turystyczną – wszyscy robili sobie z nią zdjęcia.
Na parkingu obok zjechały autokary z całego kraju, z okazji przygotowywanego festiwalu kultur indyjskich. Dzięki temu mogliśmy sobie pooglądać różniaste, tradycyjne indyjskie stroje!
Kolejną pozycją w przewodniku, która nas zaciekawiła, była Lotus Temple- Świątynia Lotosu. Zbudowano ją w 1986 roku i jest to jeden z ciekawszych budynków jaki widziałem w życiu. Tym, co powodowało dodatkowy opad szczeny, był cel, w jakim zbudowano tą świątynię. Jest to miejsce otwarte dla ludzi wszystkich wyznań, gdzie mile widziana jest każda osoba, chcąca pomodlić się do swojego boga. W środku panuje cisza, niewidoczne są żadne emblematy religijne, a gdy się rozejrzeć- faktycznie można dostrzec ludzi bardzo różnych wyznań. Bardzo kozacka idea, którą, najwyraźniej, da się realizować! Świątynię założyli wyznawcy Bahaizmu, którzy zapodają, iż ludzie powinni porzucić napinkę religijną, gdyż cała ludzkość stanowi duchową jedność. Uważają, że wszyscy bierzemy udział w procesie wspólnego rozwoju, dlatego powinniśmy luzować się i dbać o globalną współpracę, pokój i sprawiedliwość. Wcześniej nie miałem pojęcia o istnieniu takiej rozkminy. I gdy siedziałem sobie w środku tej pięknej świątyni, przypomniały mi się ostatnie wersy Stairway to Heaven- ?When all are one, and one is all?. Właśnie taki klimat tam panował. Very nice! I like!
Jako coraz bardziej wytrawni znawcy różnych myków negocjacyjnych w Indiach, zagadaliśmy do naszego kierowcy, że chcielibyśmy zorganizować dla niego napiwek za dobrą robotę. Nie chcemy jednak po prostu dawać mu kasy, a stworzyć możliwość jej zarobienia. Postawiliśmy sprawę jasno- wiemy, że dostajesz kasę za to, że przywieziesz nas do określonych sklepów. Wiemy też, że nie musimy nic kupić, żebyś na nas zarobił. Umówmy się więc, że pojedziemy z tobą do 2-3 sklepów z którymi masz taki deal. Nic nie kupimy, ale będziemy sprawiać wrażenie żywo zainteresowanych. My nic nie wydamy, a ty zarobisz!
Kierowca się uśmiał, i jednocześnie ucieszył. Upewnił się jednak, że o naszej umowie nie powiemy nikomu z jego pracodawców- będzie to nasza tajna przyczajka na system zawyżający ceny dla turystów. Pojechaliśmy więc do paru wypaśnych sklepów, których właściciele byli przekonani że nie mamy pojęcia o ich nieoficjalnej współpracy z naszym kierowcą. Nie dowiedzieliśmy się, ile nasz driver dostał nagrody za nasze odwiedziny, ale po jego minie stwierdziliśmy, że był to dla niego baaaardzo udany dzień! Na odchodne daliśmy mu polską dwuzłotówkę, z której uradował się tak, jakby dostał tysiąc rupii. Pocałował monetę, złożył ręce (był hindusem) i zaczął nam dziękować!
Zanim nastał wieczór, zobaczyliśmy jeszcze India Gate- bramę przypominającą Łuk Triumfalny, upamiętniającą żołnierzy indyjskich, poległych w walkach w ramach Indii Brytyjskich. Dziś jest to także Grób Nieznanego Żołnierza, oraz miejsce pikniku, biegających dzieciaków i sprzedawców przeróżnych gadżetów- od dziwnych latających rzeczy, po masażery do głowy, zwane również orgazmotronami. Naprzeciw ulicy, zauważyliśmy też gościa, który promował bardzo fajną ideę: nad swoją głową trzymał wielki napis ?Follow your religion. Love everybody?. Gdy podeszliśmy zagadać, pokazał nam nawet wycinek z gazety- napisano o nim artykuł!
Wieczór domknęliśmy bibką w restauracji nieopodal naszego hoteliku, gdzie za 700RS zjedliśmy mega wypaśny Rogan Josh wzbogacony o kilka Nan?ów i parę piwek.
You can leave a response, or trackback from your own site.
Jestem pod ogromnym wrażeniem ilości pracy włożonej w tego bloga! Tyle odnośników, zdjęcia i filmy! Gratuluję