Kolejny dzień w Indiach był definicją ?expect the unexpected?. Poszliśmy sobie lajtowo, odwiedzić ?main bazar?, który kończył się skrzyżowaniem z główną drogą, a dalej był już tylko dworzec kolejowy. Tam chytrze zaplanowaliśmy zakupić nasze pierwsze bilety pociągowe do Amritsaru, gdzie zamierzaliśmy się wybrać.
Gdy wędrowaliśmy już po schodach, wspinając się nad jeden z kilkunastu peronów na stacji, wspomniałem Misi, że w przewodniku napisali o numerze jaki wycinają naciągacze turystom- mianowicie, że informacja turystyczna jest przeniesiona z dworca w inne miejsce, i że w to inne miejsce niniejszym należy się udać, żeby cokolwiek załatwić. Misia zareagowała z zainteresowaniem- bo akurat nie natknęła się na ten fragment przewodnika. Więc klaruję, jaka to ważna sprawa, żeby się nie naciąć na naciągaczy (wyraźnie napisali ? jest wiele osób, które będą chciały cię przekonać, że informacja turystyczna została zlikwidowana/ aresztowana/ spłonęła w męczarniach, nie wierz im, informacja jest na pierwszym piętrze budynku na stacji kolejowej New Delhi?). Idziemy więc sobie, dumni z wiedzy którą posiadamy, i wtedy zaczęły dziać się cuda. Zachodzimy na dworzec, do miejsca gdzie jest informacja turystyczna. Widać przez okienko 3 osoby, które- zapewne- zwykle tą informację obsługują. Stoją tam w kolejce jacyś lokalsi, ewidentnie spragnieni informacji o godzinie odjazdu pociągu, peronie z którego odjeżdża i takie tam. Więc się grzecznie ustawiamy w kolejce lokalsów i nielokalsów, rządnych informacji. Po kilkunastu sekundach podchodzi ziomek, bardzo ładnie ubrany, ewidentnie pracownik stacji (którzy zwykle są bardziej wylaszczeni, mają garnitury, koszule i tym podobne). Wylaszczony pracownik tłumaczy coś pierwszemu kolesiowi, potem drugiemu w kolejce, potem jeszcze trzem, a wtedy pyta nas ?w czym mogę pomóc??. Tłumaczę, że chcemy zarezerwować bilety do Amritsaru. Koleś klaruje, że tutaj można kupić tylko bilety bez rezerwacji (faktycznie, jest byczy napis ?non-reserved tickets?, i że są takie biura, gdzie we wszystkim nam pomogą. My na to, że spoko, takie biuro będzie dla nas w sam raz. Schodzimy na parter, a gość pokazuje nam pomieszczenie z kupą gruzu w środku- ?zobaczcie, tu było tourist information, a teraz jest remont?. Pomyślałem sobie- faktycznie jest remont, ale dziwna sytuacja, ludzi mogą im nie ufać, bo w przewodniku jest napisane, żeby im nie ufać. Na to koleś, że ?o tutaj jest moto-riksza która was zawiezie do biura za 10 RS?. My na to, że fajny wypas, chcemy po prostu zorganizować sobie podróżowanie po tym pięknym kraju. Zajeżdżamy do biura, a tam wyraźnie napisane- Tourist Office, Govt. of India.
Governmental w Indiach znaczy sporo. Jeśli coś jest wspierane przez rząd, jest mniej nielegalne, mniej przekombinowane i opiera się- na subiektywnie rozumianych, ale zawsze pewniejszych- kategoriach. Zagadaliśmy więc w biurze, gdzie spotkaliśmy Romey?a i Rihanę którzy wyklarowali nam opcje podróży po Indiach. W wyczerpujący sposób objaśnili, w którym mieście warto spędzić jeden, dwa, a w którym- 3 dni lub więcej. Dzięki nim zaplanowaliśmy całą podróż pociągami po Indiach, zarezerwowaliśmy też sobie większość noclegów. Usługa ta, przeliczona na nasz budżet, ciągle była w niezłej cenie. Poprosiliśmy też o czas do namysłu- spokojnie poszliśmy na obiad, mimo ciśnienia ze strony pracowników biura (bilety trzeba rezerwować już teraz, później może się okazać, że będziecie musieli spędzić w Delhi więcej czasu by je otrzymać). Zdecydowaliśmy więc, że rezerwując wszystko samodzielnie, moglibyśmy zaoszczędzić, ale informacja o tym gdzie ile spędzić czasu i w którym hotelu się zatrzymać- zdejmowała z naszych ramion ciężar podejmowania tych decyzji za każdym razem, gdy będziemy w kolejnej indyjskiej miejscówie.
Zdecydowaliśmy się wykupić wypas usługę. Szczególnie, że sprzedawcy byli młodzi, dobrze rozkminiali, Rihanna znała (lub trzasnęła bajerę, że zna) Annę Kalatę, która nawet lansowała swojego syna, żeby z nią bajerował (Kalata przeszła ostatnio metamorfozę i lansuje Indie jako miejsce do inwestowania). Nic z mezaliansu nie wyszło, a nam się naprawdę miło rozmawiało.
Po powrocie do hostelu obliczyliśmy, że dość sporo kasy moglibyśmy zaoszczędzić, planując tripa samodzielnie. Z drugiej strony, pamiętaliśmy ciągle bytową napinkę, jaką mieliśmy w Syrii- za każdym razem, gdy lądowaliśmy w nowym mieście, nie wiadomo było czy znajdziemy nocleg i ile będzie kosztował. Skonstatowaliśmy więc, że deal był w porządku, bo pozwoli nam na bardzo komfortowe podróżowanie po Indiach. Nie byliśmy jednak w stanie rozkminić, czy nas wydymali czy nie. W końcu, tekst z przeniesioną informacją turystyczną był chyba bajerą. Koleś, który nam go sprzedał był jednak pracownikiem stacji kolejowej. Lub nie był- nie wiadomo. Biletów z rezerwacją naprawdę nie dało się kupić w kasach przy których się kręciliśmy na dworcu w Delhi. Choć mogliśmy je kupić nieopodal.
All In All, na dłuższą metę deal ten powinien nam się bardzo przysłużyć, bo zamiast śmigać z dużą napinką, z plecakami po nowej miejscówie, będziemy mogli poświęcić naszą energię na poznawanie każdego z miejsc, jakie namalują przed nami Indie. Wiedzieć, że masz gdzie spać, wiedzieć dokąd zmierzasz- bezcenne. Naturlich, nie rezygnując ze wskakiwania na falę flow?u.
Aha, a PRAWDZIWE I JEDYNE rządowe biuro informacji turystycznej znajduje się na 88 Janpath (Road), jakieś 400 m od Connaught Place, w New Delhi (5-10 min rikszą od dworca kolejowego). W niedalekiej odległości jest sporo biur, które próbują się podszywać pod to rządowe. Ale sprawdźcie adres- jeśli się zgadza, jesteście w dobrym miejscu. I pamiętajcie, że biura NA PEWNO nie przeniesiono gdzie indziej, nie spłonęło, nie jest zamknięte, nie zmieniło właściciela/budynku/nazwy, ani jego pracownicy nie zostali porwani przez kosmitów.
Wracając do bieżącej akcji- w ramach wypasu, który zakupiliśmy w biurze podróży, otrzymaliśmy usługę w postaci naszego osobistego kierowcy, który woził nas po najfajniejszych miejscówkach Delhi przez kolejne 24 h.
You can leave a response, or trackback from your own site.